Inne

teatrzenie

     To bardzo dziwne uczucie słyszeć swój tekst w teatrze.
Od czasu napisania i końcowych poprawek nie zajrzałam do niego ani razu(minęło kilka miesięcy). Dzisiaj słuchałam „czytania” na ScenieKameralnej i nagle przyłapałam się, że analizuję go, jakbym była nieautorką,, ale recenzentką. Dostrzegam przewijające się motywy (czerwone korale), klamry, wyłuskuję ekspozycję, punkt kulminacyjny,perypetię, oczekuję pointy. Badam napięcie dramatyczne, wyłapujęfinezje, słowne zabawy. Są momenty, że pozwalam sobie na to, by dać sięunieść słowom, by znaleźć się w środku, by zadrżeć. Aż wreszciekonstatuję, że dobrze ta Baba Babowata to napisała. I gryzę się w językza swoją nieskromność.
       Po czytaniu rozmowa, która trwa ponad godzinę. Wnikliweinterpretacje, w każdym z widzów odzywa się reżyser. Nareszcie zaczynamrozumieć, co „autor chciał powiedzieć” i bardzo mi się podoba, że takajestem wieloznaczna. Docierają do mnie też sensy, których bynajmniejnie zamierzyłam, skoro jednak pojawiły się wśród widzów, to znaczy, żesą.
Jedna z kobiet zaczyna swoją wypowiedź od słów: Nikomu tego nie mówiłam, nawet w domu, ale teraz powiem…
      I nagle sobie myślę, że to nie ja, nie o mnie, nie o moimpisaniu, że to pomyłka, a może sen. Co ja dziś robiłam od rana? Wstałamrano, jeść mi dano. Odwiedziłam 3 urzędy, z jednego wyszłam wściekła namaksa, bo okazało się, że nie wystarczy, abym podała mój numer kontabankowego i  dała dyspozycję, by moje pieniądze były wpłacane na mojekonto. Muszę przynieść zaświadczenie z banku, że konto jest naprawdęmoje. -A jaki ja mam interes, by moje pieniądze szły na cudze konto? -pytam. – Nie interesują mnie pani interesy, bez zaświadczenia nic niezałatwię.  Ok, przyjadę ponownie i znów stracę czas. Z urzędów jadę dobiblioteki, załatwiam co najmniej 3 sprawy, związane ze spotkaniamiautorskimi, które poprowadzę w następnych miesiącach. Tutajprzynajmniej wszystko przygotowane i nikt na mnie nie patrzy, jakbymprzeszkadzała.
      Z biblioteki zaplanowałam podjechać na pocztę, gdzie mam skrytkępocztową, ale się zamyśliłam, wjechałam w nowy tunel, nową drogę,prawie europejską, jak nie w Katowicach  i jechałam tak sobie jechałam,aż zobaczyłam, że wywiozłam samą siebie w pole, z którego to wracałamznów przez tunel i dziwiłam się, jak świat się zmienił wokół mnie, a jatego nie zauważyłam, bo siedziałam przy biurku.
     Zerknąwszy w lusterko w samochodzie stwierdziłam, że wyglądamfatalnie, jak co najmniej siódme dziecko Baby Jagi Babowatej.Pojechałam po salon fryzjerski, bez umówienia. – Jak wezmą mnie od razu,to się zrobię na ubóstwo – postanowiłam. Wzięli, bo godzina była taka,w której wszystkie porządne kobiety śląskie kończą gotować obiad.Wypiękniłam się, co nawet Janusz zauważył. Odpisałam na 5  zawodowychmejli, pogadałam chwilę z Remkiem i pojechałam na czytanie do teatru.
     Wredna jestem. Remek chciał przyjechać na czytanie z Warszawy, boakurat jest w Warszawie. Zamiast się ucieszyć, że nie z Paryża, to ja wprzypływie szczerości graniczącej z elegancją chamów, zasugerowałam mu,że może niekoniecznie. I podałam mu całkiem realne usprawiedliwienie:och, jaka jestem zajęta, załatwianie, na drugi dzień też coś od rana,czasu nie będę miała dla ciebie tyle, ile chciałabym. A Remek na to: -Widzę, że mnie bardzo serdecznie zapraszasz, hihi.
On to ze mną tak sięzagadał, że mu samolot do Brazylii odfrunął, a ja wolę się po urzędachszlajać i sprawy nieudatnie załatwiać. I czy mi ktoś uwierzy, żeskromność była we mnie, gdy mu odradzałam przyjazd? Bo niby dlaczegoktoś mi bliski miałby dla mnie czas tracić? Czy ja na to zasługuję?
     A teraz, durna, żałuję, bo fajnie byłoby posiedzieć wieczorem i obgadać wszystko, no nie? I pośmiać się, i winko czerwone wypić. Ewkę odwiozłam do męża, który zachorzał i gorączki dostał. Tak mu się robi, jak tylko ma na imprezę  poetycką lub teatralną jechać. Skądinąd go rozumiem, bo ostatnio z Ewką go wiodłyśmy na teatralne manowce. No ale żeby od razu dostawać wysokiej gorączki?

     Kwiatów mam tyle, że mi wazonów zabrakło. Od Iwonki i Waldka z Toronto, od Staszeczki, Krystyny, Danusi, Piotra – dziękuję,
Czy ja na to zasługuję? Remek telefonował, oddzwoniłam przed 22, jak wracałam z parkingu, ale mi bateria wysiadła, choć nie rozmawialiśmy dłużej niż 20 minut; może z powodu wilgotności, bo leje i leje.
Czeka cała buteleczka „Santa Rita”, otwierać mi się nie chce, nie chce mi się też zrobić tego, co potrzebuję na jutro o 13. Zgłodniałam. Idę pobuszować w wiadome miejsce. A co tam, winko też wypiję. Jutro już będą inne sprawy ( Zjazd Krystyn, gala z okazji wydana książki o nich autorstwa Danusi Lubiny). Czas biegnie za szybko doba jest za krótka, jeszcze tylko pięć minut i stanie się jutro.

in / 1670 Views

5 komentarzy

  • ~babatendai 2 marca 2007 at 00:28

    respekt, babo babowata, jak mawiają młodolaci- nie sądziłem, że dasz radę cokolwiek dziś napisać…hihihi

    Reply
  • ~Iwona 2 marca 2007 at 00:28

    Marto, to Twój dzień. Ten jeden z wielu, ale jednak wyjątkowy. To chyba piękne uczucie być widzem i zarazem autorem. Usłyszeć coś, co należy do Ciebie i móc spojrzeć z każdej strony. Cieszę się, że wieczór był udany. Pewnie zbyt skromnie go opisałaś, ale i tak się dowiem. Teraz się relaksuj.Pozdrawiam serdecznie.

    Reply
  • ~Waldek 2 marca 2007 at 03:41

    Ja też gorączki dostałem, bo nie mogłem tam być. Zresztą, nigdzie w Polsce nie mogę być. Ale w Wyspiańskim byłem. Z Iwonką dwa lata temu. Nie pomnę na czym, ale byłem. Gratulacje!

    Reply
  • ~Ewa 2 marca 2007 at 09:11

    Ha ha ,potwierdzam, iż mój mąż ostatnio regularnie dostaje gorączki na hasło „teatr”. Ja, zwłaszcza po wczorajszym czytaniu, odwrotnie! Tak mi się spodobało, że zamiast w nocy spać obmyślałam własną wersję inscenizacji i oto, co mi wyszło: trzymać się wersji „odrealnionej” tzn.tak jak proponował reżyser, główna bohaterka wyrzuca za drzwi zarówno Marka, jak i Julię, a dialog z nimi prowadzi w swojej głowie czyli do lustra, oni pojawiają się w ściemnionym świetle. Bohaterka dokonuje autoanalizy, uświadamia sobie wreszcie swój strach przed bliskością, a dopiero potem dokona wyboru. Jakiego? Otóż pod koniec rozlega się ponownie pukanie do drzwi, wchodzi Marek z filiżanką gorącej herbaty, o którą ona nie prosiła, choć wcześniej wspomniała, że żaden facet jeszcze jej nie podał nawet filiżanki herbaty po całym dniu pracy. M. stawia herbatę, ona kładzie mu dłoń na ręce i patrzą na siebie w lustrze. W tym momencie rozlega się ponowne pukanie, on idzie otworzyć, ona podnosi filiżankę. W drzwiach staje Julia ociekająca deszczem, wchodzi. Julia i Marek stoją w drzwiach obok siebie, patrzą na Małgorzatę pytająco, ona zastyga z filiżanką w pół drogi do ust, gasną światła. Dopiero teraz M. dokona prawdziwego wyboru, bo jest już świadoma swoich lęków. Przy tej interpretacji większej wagi nabiera postać Marka, przedtem był tylko jednym z trzech facetów w tle. Wydaje mi się, że takie poprowadzenie sztuki będzie ciekawsze niż wersja „realistyczna”, czyli – wszystko dzieje się „naprawdę” , a więc sprowadza się do rubryki typu „Życie towarzyskie” i jest tylko kolejnym barwnym epizodem w życiu pewnej aktorki, a nie psychodramą. A poza tym nie znam się , bo jezdem ze wsi. Ale wolę labirynt od linii prostej. Jak to baba.

    Reply
  • ela.binswanger@gmail.com 7 marca 2007 at 20:23

    Marto, to moje trzecie podejscie do tego samego komentarza, cos klikam, i znika, a ja mam ochote ugryzc komputer… ale nic to, zaluje, ze mnie tam nie bylo, i na czytaniu sztuki i na piciu Swietej Rity, na pocieszenie mam, ze sztuke przeczytalam wczesniej a za chwile wypije Twoje zdrowie… choc tyle :)) gratuluje i pozdrawiam :))

    Reply
  • Napisz swoją opinię

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.