Cały dzien poza biurkiem.
Rzucona w codzienność, w której nie wszystko zależy ode mnie.
Przy biurku czuję się bezpiecznie, bo panuję nad sytuacją. Otwieram plik i zacieram ręce, widząc białą kartkę na ekranie komputera.
A po odejściu od niego nie umiem załatwiać spraw i zżymam się na opieszałość bezczelnych urzędniczek.
Kupiłam obraz Ewy Jędryk-Czarnoty ( kolejny). Tak piękny, że dziś nie będę spać, tylko wgapiać się w niego przez całą noc. Chcę go podarować przyjaciółce na urodziny. Ona o tym nie wie, ale jak jutro tu zajrzy, to się dowie. I dobrze, bo to będzie znaczyło, że obraz zawiozę jej jutro, choć urodziny ma w niedzielę. Nie mogę go zatrzymać dłużej, bo istnieje zagrożenie, że napiszę kolejny wiersz, o kolejnej kobiecie z obrazu. Malarka nie ma nic przeciwko temu, bo wiersz drukuje sobie w katalogu za moją zgodą, a ja też powinnam się cieszyć, bo mam u niej zniżkę na następny kupiony. A juz obstalowałam ( na maj). Chyba zwariowałam, choć może to pozytywne wariować z powodu dzieł sztuki.
Mam w sypialni obraz tej malarki. Jak się budzę, widzę najpierw kapelusz w płatkach róży. Janusz mówi, że widzi mnie.
Żeby się do końca nie uduchowić, zjadłam w karczmie góralskiej gicz cielęcą i kapustę zasmażaną. Psu przyniosłam kość, nic więcej. Biedny pies. Zjadłam też szarlotkę z bitą smietaną i gałką lodu waniliowego. Lód dobry, szarlotka fatalna, nie chwalęcy się, ale robię lepszą, tylko mi się nie chce.
Inne
2 komentarze
Na pewno siedzicie teraz „na gorce” u Ewy i podziwiacie obraz. A ze ja nie moge, wiec czekam na „obrazowego” maila. Pozdrawiam serdecznie.
Ha ha prorok cy co z tej Jany?…A obrazek cudny, zapraszam na Parnas.