Czy przymus pisania minimum 2 strondziennie działa motywująco?
Tak, oczywiście, działa motywująco. Bo nawet jak się nie pisze i robi inne codzienne rzeczy, to i tak myśli się o pisaniu, nie wychodzi się z pisanej książki, rozmawia się z bohaterami, opowiada im się swoje myśli. Bohaterowie powieści stają się moimi domownikami – albo ja jestem ich nieustannym gościem. Kiedy więc siadam przy biurku choćby i po całym dniu spędzonym poza nim, to czuję, że nie wypadłam z rytmu i fabuły książki, mogę – mimo zmęczenia – zapisać te 2 strony, a jak mam siłę, to i więcej.
Ta norma, którą sama sobie narzuciłam, to także rodzaj mojej odpowiedzialności wobec zawodu, który wykonuję. Inni chodzą do pracy, do biura, do firmy, a ja mam do pracy niedaleko, z sypialni do swojego gabineciku. Tym bardziej więc muszę być zdyscyplinowana. Mam przecież ten luksus, że jak nie mam siły czy ochoty się ubierać, to siadam do pracy w piżamie, bez makijażu, bez ufryzowanej głowy. Często mi się to zdarza, wolę jednak być ubrana, jakbym wychodziła do ludzi. Jeśli pozwolę sobie na pracę w piżamie, to potem mam cały dzień rozmemłany.
Nie mam nad sobą dyrektora, który by mnie pilnował. Sama sobie narzucam rygory. Jeśli mówię, że chcę powieść ukończyć w marcu, to znaczy, że tak sobie zaplanowałam i wedle własnych możliwości obiecałam ten termin wydawcy. Jestem więc wolna „od” dyrektora, ale to bardzo trudny rodzaj wolności. Ludzie uciekają „od” wolności. Wolą, jeśli im ktoś każe wykonać pracę i za nich decyduje, bo to wiąże się z przejęciem części odpowiedzialności. Kiedy nikt mi nic nie każe, nie stoi nade mną i mnie nie pilnuje, muszę się pilnować sama.
Wyobraźcie sobie, że nie musicie chodzić do szkoły, do pracy…nic nie musicie. I co dalej? Przecież trzeba sobie życie zorganizować, by nie popaść w bezsens, w głupotę, by czas nie przeciekał przez palce, jak piasek, jak woda. By czuć się potrzebnym, lubianym, kochanym.
Nie jestem maszynką. Daleko mi do systematyczności pisarzy, których podziwiam. Nie trzymam się sztywno godzin, bo to u mnie niemożliwe. Czasem sobie zaplanuję dzień, a tu coś wyskoczy, muszę pomóc, wyjechać, odwiedzić, kupić, przynieść. Nikt nade mną nie rozpostarł parasola ochronnego, nie mam „żony” jak Dostojewski albo Mann, żony, która by się zajęła drobiazgami codzienności. Dlatego wolę planować ilość stron dziennie, a nie to, że piszę od godziny do godziny. Fajnie byłoby zaczynać pisanie o godzinie 4 rano i kończyć o 8. Ale nie ma godziny 4 na moim zegarze. Pocieszam sie jednak, że czym człowiek starszy, tym wcześniej wstaje, hihi.
1 komentarz
Dziękuję Pani Marto za tak obszerną odpowiedź na moje pytanie.Już teraz wiem, czemu ta systematyczność, narzucanie sobie tej normy, pewna samodyscyplina, jest tak ważna w Pani zawodzie.Bardzo ciekawie pisze Pani o tym, że ludzie uciekają ¨ od¨ wolności w pracy i dlaczego to robią.Zgadzam się z tym.Myślę, że takie bycie dla siebie szefem, mimo, że brzmi przyjemnie, jest bardzo trudne, bo przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że mamy szefów, dyrektorów, którzy wymagają od nas, a tu, jak sama Pani pisze, pilnujemy się sami, planujemy sami, odpowiedzialni jesteśmy my. To o wiele trudniejsze.Ale może satysfakcja jest wtedy większa, tak myślę. :-).