Inne

dwie stroniczki

     Dzień rozpoczęłam konkretnie – od wizyty…u księgowej. Zwlokłam się z łóżka mimo boląych lędźwi, wypiękniłam się, potuptałam na parking, wsiadłam w samochód, umościłam się na fotelu, dojechałam. Ale jak tu wysiąść? Sprawdziłam we wszystkich lusterkach, czy nie ma wokół ludzi, którzy by mogli podejrzeć moje dziwne wygibasy i dopiero wtedy, opierając prawy łokieć  o kierownicę, a lewą ręką uczepiwszy się pasa bezpieczeństwa, podniosłam się i osiągnęłam z nieukrywaną dumą postawę wyprostowaną. W sumie to miłe pokonywać własne słabości, tylko dlaczego to tak boli?
     Księgowa tym się różni ode mnie, że ona zazwyczaj cyferki dodaje, a  ja oddaję. Ona cyferki podlicza, a ja je rozpuszczam i tak się co miesiąc siłujemy: kto kogo. Ale bez niej ani rusz, od czasu kiedy sama sobie jestem „sterem, żeglarzem, okrętem”, bo trzeba wiedzieć, w którą rubrykę wpisać jaką cyferkę, tymczasem mnie się zawsze rubryki mylą i zera fruwają raz w jedną, raz w drugą stronę.
     Po drodze zrobiłam małe zakupy i wstąpiłam do Pawcia, by zobaczyć jego uśmiechniętą buźkę, a dziś przywitał mnie wyjątkowo radośnie.  Budowaliśmy dom z klocków i graliśmy na gitarze…to znaczy Pawcio naciskał kolejne klawisze, gitara grała, a moim zadaniem było tańczyć, czyli tupać nogami i poruszać rękami. Jak zapominałam o rękach, Pawcio od razu mi nieartykułowanymi dźiękami dawał do zrozumienia, że się obijam i idę na łatwiznę.
     Czas płynie szybko, a może to ja wszystko robię powoli, efekt jest jednak taki, że nie napisałam dziś ani jednej stroniczki powieści, co oznacza, że nie wyrobiłam swojej dziennej normy ( dzienne minimum = 2 stroniczki), a to z kolei znaczy, że nie bacząc teraz na zmęczenie, ani na  obecne chciejstwa, muszę się po prostu zabrać do pracy i nie ma zmiłuj się.
     Jeśli dziś nic nie napiszę, jutro będzie mi jeszcze trudniej. Pisać trzeba bez względu na zmęczenie, ochotę, potrzebę.  Systematyczność i tutaj jest najważniejsza. Policzcie sami: miesiąc ma 30 dni x 2 stroniczki = 60 stroniczek x 3 miesiące = 180 stroniczek, a 180 stron maszynopisu to powieść. Zakładając, że przystępuję do pracy z gotowym wcześniej scenariuszem, mogłabym teoretycznie w 3 miesiące napisać powieść. Teoretycznie ! Bo potem trzeba jeszcze następne miesiące poświęcić na poprawki, dopisywanie, itp.
      Teraz moje życie liczy się od strony do strony. Mam 121 stron.
A więc…kubek herbaty i do pracy.
PS. A chciejstwo we mnie jest takie, by usiąść w fotelu z kubkiem herbaty i czytać to, co wczoraj zaczęłam: „Psychopaci są wsród nas” (Robert D. Hare)

    

in / 1469 Views

2 komentarze

  • ~Julia 9 lutego 2007 at 21:39

    Ciekawi mnie Pani Marto, czy taki przymus pisania minimum 2 stron dziennie działa motywująco, czy bardziej stresuje Panią, gdy nie wyrabia Pani normy?Jak to jest?czy to chodzi jednak o coś innego, oto, że tak jak w jakiejkolwiek pracy , niezależnie od naszych chęci, potrzeb, nastroju, niezależnie od innych czynników,musimy wykonać swoje obowiązki, zadania ?Bo pisze Pani, że pisać trzeba bez względu na zmęczenie, ochotę itp. Pisanie to Pani praca i tak odpowiedzialnie Pani do niej podchodzi.U mnie z systematycznością bardzo kiepsko, najwięcej robię, gdy już najmniej czasu, gdy terminy już mnie gonią, wtedy potrafię dać z siebie 200procent.Muszę mieć taki bat nad sobą, ale pracuję nad swoją systematyznościa, pracuje..:)Już nie moge się doczekać Pani nowej powieści,Pani Marto.121 stron to już sporo, więc nie jest tak źle.Ale nie przeszkadzam i życzę owocnej pracy i szybkiego powrotu do zdrowia. By ból ustąpił…Pozdrawiam serdecznie.

    Reply
    • ~marta 9 lutego 2007 at 22:06

      Julio, jutro napiszę o tym, o co pytasz, na oficjalnym blogu, bo może i innych to zainteresuje. Właśnie skończyłam swoje 2 stroniczki i zamykam laptop. Może jeszcze uda mi się przeczytać kilka stron, dobranoc.

      Reply

    Napisz swoją opinię

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.