Codziennik, Dziennik lektur

Majka Aulich już nie zatelefonuje, przejeżdżając przez Katowice

Majka Aulich już nie zatelefonuje, przejeżdżając przez Katowice

 Jakże jej zazdrościłam tytułu tomiku „Błogosławiona między kochankami”. Nawet nie całego wiersza, ale właśnie tych trzech słów wykorzystanych w tytule. Wiersz był prowokacyjny, jak Majka cała, lubiła go, bo pamiętam, że czytała go z namaszczeniem i zakamuflowaną prowokacją:

 

„wciśnięta

między sypialnię

a codzienność

pomidorowej z ryżem

uśmiechem oszukuję czas

który nie chciał

ustawić

pod wieszakiem

dziecinnych bucików

 

błogosławiona między

kochankami

zasypiam

cierpiąc na bezsenność”

 

Dzisiaj jest pogrzeb Majki. Nie pojadę. Nieraz mnie Majka upominała, bym godziła się z codziennością, bo nic na siłę. Nie chcę jej żegnać na cmentarzu. Wolę to zrobić na spacerze, w parku, o godzinie 13.00.

Był czas, że byłyśmy blisko siebie. Co miesiąc Majka przyjeżdżała do Katowic i wtedy zatrzymywała się u mnie na noc. Znałam jej sekrety. Ona moje. Po babsku dokonywałyśmy wiwisekcji tego, co nam się w życiu przydarzyło. Czytałyśmy wiersze. Majka potrafiła słuchać. Czasem pokazywała jedno słowo, mówiąc krótko: Zgrzyta. I zazwyczaj miała rację, bo zgrzytało. To od niej przejęłam ten typ pracy nad wierszem, który od lat wykorzystuję na zajęciach z kreatywnego pisania.

Organizowała plenery artystyczne. Na dwa z nich przyjechałam, do Szklarskiej Poręby i do Sopotu. Nigdy przedtem ani potem nie uczestniczyłam w takim święcie poezji, jakie było na tych plenerach. Przyjeżdżałam z duszą na ramieniu, bo z trudem odnajdywałam się w grupie. Majka zawsze uwzględniała moje fobie. Kiedy zaczynałam się tłumaczyć, mówiła: Nie trzeba, rozumiem, zrobię, co będę mogła. I zawsze mogła.

Mam w pamięci wiele sytuacji, w której czytała swoje wiersze, ze specyficznym dystansem, lekką ironią i półuśmiechem, sugerującym interpretację. Lubię sobie wyobrażać, jak bohaterka jednego z wierszy biegnie  po pustej plaży w pończochach, przekrzykując morze. To obraz przypominający prawie „Szał” Podkowińskiego. Lubię czuć w wierszach Majki zapach rozchodników, dziewanny, jabłoniowych sadów, grzesznej łąki, jarzębiny i pomidorowej z ryżem. Lubię wiersze o domowych sprzętach, które wiele pamiętają. Także te pełne bólu, poświęcone zmarłym siostrom.

Intryguje mnie kobieta w wierszach Majki. Kim jest? To przede wszystkim kobieta niezwykle wrażliwa, „odarta z siedmiu skór”, więc bardziej odczuwająca rzeczywistość i wszystkie jej bóle. To kobieta poznająca świat przez dotyk,  wręcz „brzemienna pamięcią dotyku”. Stąd w jej życiu tyle dyskretnie podanej fizjologii: oddechów (wyciekających z przewróconej szklanki, szalonych, zdławionych, pośpiesznych, ciepłych, zmęczonych), „zachwyconego krwiobiegu”, śliny zmienionej w kryształki soli, kropli potu, „przypinanych agrafką do pulsującego życia”. Sensualne pojmowanie i odczuwanie życia przywołuje słownictwo, w którym  nie zabraknie: dłoni, języka, krtani, skóry, zębów, płuc, twarzy, oczu, czaszki.

To kobieta raz „podszyta lękiem swoim i jego”, a raz „umierająca radością splatającą warkocze z jej skóry”. To szalona kobieta, gotowa odnajdywać „tysiące zbawień w niedyskretnych drzewach i skrzydle ptaka odartym ze złudzeń”. Kobieta kontemplująca widok z kuchennego okna, marząca o domu prawdziwym z brzuchatym piecem, świerszczem za kominem i dziecinnymi bucikami pod wieszakiem. To wreszcie kobieta  uśmiechem oszukująca czas, który  nie chciał, a może tylko uparł się, by nie podarować jej tego, czego pragnęła. Dzielna kobieta, pełna wiary, choć bezbronna, potrafiąca czekać jak Penelopa i jednocześnie być „błogosławioną między kochankami”. Wiersze Majki Aulich są pełne rzeczywistego bólu, ale i radości. Są w zgodzie z doświadczeniem, jak powiedziałaby Anne Sexton. Takim doświadczeniem, które pozwala bliżej podpełzać ku prawdzie życia, jeżeli potrafi się je odpowiednio zwerbalizować i przekazać.

Może i w Majce dużo było takiej właśnie kobiety.

Przez wiele lat pracowała jako nauczycielka, była też dyrektorką szkoły. Potem dziennikarką. Szczególnie lubiłam jej reportaże i wywiady drukowane w Głosie Nauczycielskim. Od lat nosiła tę samą fryzurę typu afro show. Malowała wykwintnie oczy. Kiedy kupowała luźną kieckę, mówiła, że to styl „jak ta baba w tym grubo wygląda”.

Kochała rodzinny Wieluń.

Potrafiła dbać o innych.

Kiedy przejeżdżała przez Katowice, zawsze do  mnie telefonowała.

Przejeżdżała, telefonowała. Czas przeszły. Dokonany.

 

 

Maria Ewa Aulich:

Moja wierzba wieluńska

Błogosławiona między kochankami

Jak dotyk

Śladami dotyku

Zamień się z jaskółką

Dookoła życia

 

 

 

 

 

 

 

 

 

in / 2468 Views

1 komentarz

  • Maria 23 kwietnia 2018 at 15:27

    Wzruszający tekst.

    Reply
  • Napisz swoją opinię

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.