Teatr

Leni Riefenstahl. Epizody niepamięci.

Spektakl „Leni Riefenstahl. Epizody niepamięci”, w reżyserii Eweliny Marciniak, zrealizowany został z takim rozmachem, z jakim jego bohaterka, reżyserka dokumentów „Triumf woli” i „Olimpiada”, propagujących nazistowską politykę Hitlera, realizowała swoje filmy, nowatorskie w pracy kamery i montażu. Do tego potrzebna była ogromna przestrzeń Galerii Szybu Wilsona w Katowicach. Każda jej część jest wykorzystana. Trzy ekrany zamieniają ją w ogromne studio filmowe (scenografia Katarzyna Borkowska, także świetna reżyseria świateł). Fragmenty wspomnień z przeszłości nakładane są na urywki już przywołanych wcześniej filmów wyświetlanych w tle, a także innych, „Potęgi obrazu” oraz filmu Kobiety Hitlera (o Riefenstahl) i archiwalnych: „Berlin w Lipcu 1945” i „Powstanie i upadek III Rzeszy”.


I choć chłonęłam to widowisko, to przyznam, że bez znajomości „Pamiętników” Riefenstahl lub obszernego w materiały programu, rozpisanego na 13 obrazów (ten przeczytałam po obejrzeniu spektaklu), nie tak łatwo byłoby mi połączyć wątki i ułożyć z nich klarowną historię artystki, opowiadającą o zmorach przeszłości, wypieraniu z pamięci tego, co niewygodne, zacieraniu i fałszowaniu śladów.
Stuletnią Leni odwiedzają bohaterowie jej młodości, ukryci pod maskami, rozbawieni i karykaturalni, Adolf Hitler, Heinrich Hoffmann (na fotografowaniu twarzy Hitlera dorobił się majątku), Josef Goebbels, Magda Goebbels i Ewa Braun. Leni zakłada kostium do nurkowania. Od młodości do starości, jak widać, wielbiła proporcjonalne i wysportowane ciało. I choć niby nie przypomina sobie towarzyszy, którzy ją odwiedzili i odtrąca przywołane z przeszłości epizody, to jednak obserwuje, jakby z boku. Bo zawsze chciała być z boku wydarzeń i w środku sztuki, dla której sprzedała duszę diabłu.
Spektakl nie jest biografią przeniesioną na scenę, a impresją, kładącą akcenty na to, jak można mitologizować życie i tworzyć legendę apolityczności. Jego moc jest w obrazach, które stają się bardziej wyraziste w wymowie niż dialogi, czasami aż nazbyt retoryczne. Maski, które mają aktorzy na twarzy, ograniczają emisję głosu. Hitlera (Mateusz Znaniecki) zapamiętuje się nie przez to, co mówi, ale jak wygląda, poprzez gesty, które wykonuje, jak ten dziecinny, z pocieraniem palca o palec, by dać znak drugiemu, że jest obiektem kpin. Pijany Hitler jest groteskowy aż tak, że budzi litość i obnaża efekty czarnej pedagogiki, która zapewne miała wpływ na to, że został Hitlerkiem.
Leni, w wersji starej kobiety (Małgorzata Gorol) i młodej (Agata Woźnicka) doskonale znała moc obrazów. Wiedziała też, które wyciąć, by uzyskać upragniony efekt. Dlatego też te sceny w przedstawieniu, w których aktorzy są sportowcami, mówią wiele o tym, jak artystka traktowała człowieka i jakim zachwytem otaczała wysportowane i rasowo czyste ciała, potwierdzające nazistowską estetykę. Człowiek uprzedmiotowiony, sprowadzony do ornamentu, ważny będzie dla Riefenstahl również wtedy, gdy zachwycać się będzie pięknymi ciałami Nubijczyków, cóż z tego, że „podludzi”.
Stara Leni nie chce pojąć, dlaczego o jej sztuce mówi się mniej, a o nazizmie więcej. Młoda docenia Rzeszę i Hitlera, bo dali jej szansę na spełnienie się w roli reżyserki. Gdyby poszła drogą Marleny Dietrich (Anna Kadulska), nie osiągnęłaby szczytów profesjonalizmu i nie wykorzystała talentu, a jedynie zawęziłaby go do hollywoodzkiego epizodu. Mętnie brzmi ta samoobrona, więc tym więcej mają do powiedzenia obrazy.
Nie można uwierzyć, by Leni nie wiedziała, co się dzieje w świecie opanowanym przez Hitlera. Jak mówi, nie interesowała ją ideologia, tylko sztuka. Problem Riefenstahl jest w pewnym stopniu problemem profesora W. Sonnenbrucha z dramatu Leona Kruczkowskiego „Niemcy”, święcącego w przeszłości tryumfy na scenach i w szkołach jako lektura obowiązkowa. Tenże Niemiec, naukowiec, też nie chciał wiedzieć, czemu służą wyniki jego badań. Wolał się mamić tym, że obojętni są niewinni.
Milczenie jest współudziałem w winie, mówią Sophie i Hans Scholl, z antyhitlerowskiej organizacji, (straceni za rozrzucanie ulotek w roku 1943), rodzeństwo wprowadzone do spektaklu, by uzmysławiać Riefenstahl winę. Nigdy się w rzeczywistości nie spotkali z artystką, więc tym boleśniej wybrzmiewają sceny, kiedy teraz na siebie patrzą. Oskarżycielką posiłkową albo i główną jest także Elfirde Jelinek (Aldona Szostak), Noblistka, która w filmach Riefenstahl widziała reklamę sprzedającą Niemcom Hitlera i ciało traktowane jak „mięso ludzkie”.
W spektaklu jest dużo nagości, co jest w pełni uzasadnione tematyką i przesłaniem widowiska. Tancerze z zespołu Ruchomy Kolektyw (rewelacyjna choreografia Dominiki Knapik) przykuwają uwagę w scenach akrobatycznych. Ich złote ciała są na tyle ustylizowane, że choć podane ” na tacy”, jak w pornograficznej sekwencji, nie budzą absolutnie takich skojarzeń. Są rzeźbą, której figowy listek by przeszkadzał.

to widowisko brzmiące aktualnie, dotykające ponadczasowego problemu. – Zastanawiałaś się, kto wchodzi do historii, gdy ty z niej wychodzisz? – pyta reżyserkę Hitlera Elfride Jelinek. Gorzko brzmi to pytanie w ustach pisarki-oskarżycielki, która nie chce widzieć w Riefenstahl artystki, ani indywidualistki, bo dla niej winy wyparte są tym okrutniejsze, im straszniejsza jest pamięć o upadku człowieka.

Teatr Śląski w Katowicach
Miejsce prezentacji: Galeria Szyb Wilson.
Tekst: Iga Gańczarczyk, Łukasz Wojtysko
reżyseria: Ewelina Marciniak
Prapremiera: 5 listopada 2016 roku

in / 1282 Views

Brak komentarzy

Napisz swoją opinię

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.