Codziennik

Te wszystkie kolory we mnie

Kiedyś ubierałam się jak Emily Dickinson, w różnych odcieniach bieli (mój okres biały). Robiłam to na złość brudowi Śląska, im bardziej on brudny, tym bardziej ja biała. Okres fioletowy przypadł na lata 80-te, gdy byłam już matką nie tylko Magdy, ale i Agatki. Powstawały pierwsze butiki, w nich pojawiały się hipisowskie sukienki z flaneli, utkanej pasmanterią, koralikami oraz falbaniaste spódnice z tetry farbowanej w różnych natężeniach. Ogarnęła mnie wtedy pasja szycia, robienia na szydełku i drutach, farbowania na fioletowo pieluszek podkradanych dziecku i zamienianych w falbaniaste spódnice.
Okres niebieski trwał u mnie krótko, uległam namowom i stereotypom, wedle których blondynce dobrze w błękitach, symbolizujących wierność i opiekuńczość chrześcijańskich bóstw. Było mi zimno w niebieskim. Nie przekonała mnie do tego koloru informacja, że w czasach przedchrześcijańskich czarownice posiadały niebieskie płaszcze i rekwizyty, a w późnym średniowieczu niebieski kolor był symbolem niewiernych i oszukanych.
Łączenie ciepłej żółci z czarnym to był dobry okres mojego życia, właśnie wtedy realizowałam marzenia o podróżach, a wszystko, co niemożliwe stawało się możliwe, jakby święta Rita od Rzeczy Niemożliwych już wtedy miała mnie w opiece.
W zielenie ubieram się wiosną i latem, lekko mi wtedy było na duszy, powiewnie, rześko, szeleściłam ramionami, przyciągając niebo do ziemi.
Uwielbiam kolor czerwony (dosłownie i metaforycznie), od zawsze, od chwili, gdy zapragnęłam być właścicielką czerwonego drewnianego autobusu, wożącego malutkie ludziki. Taki autobus dostałam od ojca. Nie był ze sklepu. Wystrugany został z drewna, z kopalnianego klocka, przez kamrata z kopalni, który po szychcie lubił sobie porzeźbić. Był to najpiękniejszy prezent, jaki dostałam w dziecięctwie. Szkoda, że nie zakodowałam sobie, by mówić bliskim, czego się pragnie. Może częściej dostawałabym upragnione prezenty.
Jako studentka kupiłam czerwoną sukienkę. Dzięki pierwszej zostałam nazwana „dziewczynką z Pankiewicza”. Miałam odwagę ją nosić. Potem jednak zasupłałam się na tyle, by na długo porzucić kolor czerwony. Ograniczałam się do czerwonej opaski na głowie, traktowanej jako barwa wojenna. Więcej czerwieni nie potrzebowałam, bo i tak cała byłam czerwienią, i próbowałam z marnym skutkiem zarażać nią innych.
Teraz znów czasem krzyczę purpurą lub makami, bo kobiety w moim wieku są coraz bledsze i coraz bardziej przeźroczyste. Jedni mówią, że zwariowałam i że babci nie przystoi. Drudzy, że jestem odważna, inni, że zagubiona, jak kobiety Almodovara i dlatego dodaję sobie odwagi.
Niech mówią. Wszyscy mają rację, każdy swoją.

Do umierania włożę czerwoną sukienkę, której jeszcze nie kupiłam.
Jeśli literatura ma kolor, moja jest czerwona.
Czerwieni dodał mi Joan Miró.
Także Pedro Almodovar i Gertruda Stein.
Czerwień daje czerwień.

Mówię ci: nie ma rajów innych niż raj utracony
i uśmiecham się przy tym sekretnie jak Borges
patrzysz na moją czerwoną sukienkę
a we mnie przeszłość znów się dzieje
Spod ręki dotkającej mojej głowy
wyrastają długie jasne włosy oczy czekają
z nadzieją a więc z lękiem
Jestem znów dziewczynką z obrazu Pankiewicza
czerwień sukienki jeszcze nie płonie to
stanie się w kilka lat później gdy magię
dzieciństwa zastąpi magia namiętności
On dotyka moich piersi i czuję że czerwona
róża rozrasta się we mnie zalewa czerwienią świat
pulsuje a czerwień raz jeszcze daje czerwień
dziewczynka staje się kobietą kipi
dojrzałością i wtedy dobrze wie że
tylko cienka czerwona linia odziela ją
od przyszłości że tylko cienka czerwona linia
pozwoli jej zatrzymać się w świecie który jest
lub zamieni sukienkę w czerwony całun
Być może wtedy trawa na jej grobie
wyrośnie czerwona być może Stwórca
zapłacze czerwonym deszczem bo przecież
tak naprawdę tylko jemu udało się
oddzielić światłość od ciemności
i przekroczyć cienką czerwoną linię
która dzieli to co było od tego
co jest

Irena Conti di Mauro, poetka, mawiała, że to mój „sztandarowy” wiersz i że powinnam nim zaczynać i kończyć spotkanie autorskie.
Uprawiam płodozmian kolorystyczny, by mylić tropy, poznawać siebie w wielu barwach, a także, by manifestować, w jakim kolorze jest w danym dniu moja dusza.
Czasem czułam się jak kolor czarny.
Niestety, depresyjne czeluści nie były mi obce.
Myślę, że trudno było moim córkom żyć z depresyjną matką i to w czasach, kiedy o depresji nie mówiło się wiele, bo była jednym z tematów tabu. To dzięki tej chorobie najbardziej zrozumiałam, że jeśli sama sobie nie pomogę i nie przekonam siebie, że to nie ja jestem w depresji, ale ona jest we mnie, to nikt mi nie pomoże. Najważniejszymi sprawami każdy musi się zająć sam. Miłość nie wystarcza, choć się przydaje. Tak naprawdę mamy tylko siebie. No i czasami kogoś, kto jednym gestem uratuje.
Jak wtedy, Reno, kiedy na moje „nie mam siły”, powiedziałaś: – Wysyłam taksówkę, tylko zejdź na dół i wsiądź, ja w tym samym czasie dojadę do lekarza i już będę przy tobie. Tak powiedziałaś, Reno Rolewicz. I byłaś.

PS. Więcej na ten temat + inne w książce „Autoportret z Lisiczką”, wydanej przez wydawnictwo Mała Kurka.

in / 1595 Views

4 komentarze

  • ~Bluebell 2 września 2015 at 16:51

    Pani Marto, z miewaniem racji jest wedlug mnie tak, ze to my nadajemy znaczenie wydarzeniom, ktore nas spotykaja; przynajmniej dobrze jest, moim zdaniem, tak podejsc do sprawy.
    Czy zna Pani psycholog Dorothy Rowe? Ostatnio ukazala sie w Polsce Jej ksiazka o depresji; uwazam, ze jest to pasjonujaca lektura, bardzo prawdziwie i obiektywnie i uczciwie ujety ten temat. Bardzo polecam wszystkim, w ogole kazdemu.
    Co komu do sposobu ubierania sie drugiego czlowieka? Pewnie, ze sa miejsca gdzie obowiazuje pewna etykieta. Na przyklad do kosciola kobiety ubieraja sie bezmyslnie, po prostu przychodza nagie, i koniec, kropka. A przeciez na przyklad na spotkanie z krolowa Elzbieta nie moglyby pojawic sie w takich szatkach. Stroj wyraza tez pewien szacunek, sa takie okolicznosci, i tyle.

    Reply
    • Marta 3 września 2015 at 17:43

      Blubell, dziękuję za podpowiedz lektury. Dużo się od Pani uczę. Zapisalam nazwisko autorki. Do tej poty najprawdziwsze ksiązki o depresji, jakie przeczytałam, to W. Styrona, Pogrązyć się w mroku, a także A, Salomona, Anatomia Depresji. O depresji potrafi tez pisac Tomasz Jastron. Zmaga się z choroba od lat, ale tez potrafi o niej pisać. Pozdrawiam serdecznie.

      Reply
      • ~Bluebell 4 września 2015 at 16:38

        Dziekuje, pani Marto. Wyslalam tez jakis czas temu drugiego mailai pisze w nim jeszcze o „Judaszu” Amosa Oza.
        Co do DOROTHY ROWE, to bardzo zachecam jeszcze raz do siegniecia do jej ksiazki. Wydalo ja Wydawnictwo Zysk i Ska. Dorothy Rowe napisala tez wstep do, juz dawno,wydanej ksiazki Jeffreya Masona o tym czym jest psychoterapia. I Rowe i Mason nie uprawiaja juz leczenia psychoterapia; zajeli sie wykladami, pisaniem ksiazek, dopominaja sie o prawa zwierzat (to chyba glownie J. Mason, jesli mowimy o ochronie zwierzat). W ogole obnazaja szalbierstwa i oszustwa i psychopatie psychiatrow i psychoterapeutow, psychologow. Rzecz w tym, ze jest malo uczciwych ludzi w tych zawodach.
        I jeszcze baaaaaardzo zachecam do lektury rozmow z Andrzejem Stasiukiem, ktore przeprowadzila Dorota Wodecka; tytul „Zycie to jest jednak strata”. Szczery Stasiuk jest bezwzglednie i uczciwie.

        Reply
  • ~Karolina 3 września 2015 at 13:56

    Ubiór powinien wyrażać nas samych. Jeśli dobrze się Pani czuje w czerwieni to czemu jej nie nosić. Bo jest wyzywająca? Ostra? Przyciągająca? Moim zdaniem to bez znaczenia. Najważniejsze to czuć się dobrze w swojej skórze. Niech inni mówią co chcą 😉

    Reply
  • Skomentuj ~Bluebell Anuluj pisanie odpowiedzi

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.