Codziennik

Jak we śnie

Budzę się o 4.34. Dokładnie. I tak od kilku dni. Jeszcze tydzień temu budziłam się o 3. 34. Dreptałam do toalety, wchodziłam ponownie do łóżka. Myślałam, że już na pewno nie zasnę. I jeśli sen nie przyjdzie w ciągu 15 minut, to nie będę go dalej oczekiwać, ani wymuszać. Zrobię sobie melisę, rozsiądę się w ulubionym fotelu, wygodnym dla kręgosłupa, i zacznę czytać. Zazwyczaj tyle tylko zdążyłam pomyśleć i zasypiałam na kolejne dwie godziny, czyli na dobre dzień zaczynałam koło 6. Teraz dzieje się podobnie, tyle, że dzień zaczynam koło 7. Logiczne, skoro o godzinę później się budzę. Tylko dlaczego tak się dzieje? Z taką precyzją co do minuty?
W ciągu dnia robię różne rzeczy, ale jakbym nic nie robiła. Jakby mi się ręce zamieniły w klepsydrę z piaskiem albo jakbym się rozlewała jak woda. I jakby nie miał mnie kto pozbierać. Chodzę nieśpiesznie, to tu, to tam. Wszędzie gęsto, biało jak w jogurcie. Nawet oddech przybiera kształty. Katar już minął, gorączka trzymała tylko jeden dzień, kaszel nie dopadł, więc w sumie łagodnie się wirus ze mną obszedł.
Dłubię w słowach, mozolnie, jak zawsze. Bez wzlotów, ale i bez upadków. Numeruję zapisane strony. Efekt jest krzepiący, choćby niewiele przybywało. Czasem słyszę oddech mojego psa, spuszczam rękę pod biurko, by go pogłaskać. Ale go tam nie ma. I być nie może, skoro umarł dwa miesiące temu. Kiedyś łzy były prawdziwsze, rozmazywały atrament na kartce.
Stawiam wodę na herbatę, zaparzam w czajniczku, celebruję, podgrzewam filiżankę. I nagle odchodzę, bo znalazłam właściwe zdanie. Zapisuję. Przychodzi następne. Więc rozsiadam się przy biurku. Dobry dzień, myślę, norma wypracowana, a słowa nadal przyfruwają. Mało tego, dopada mnie nowy pomysł, który rozrasta się, wypełnia mnie po brzegi tak bardzo, że muszę go podzielić. Telefonuję, mówię, zapalam się. To świetne słyszę, już to widzę, bardzo chcę. Dobrze, dobrze, to teraz prześpijmy się z tym pomysłem, proponuję, za trzy dni zobaczymy, co zostanie z płomienia.
Herbata już ledwo letnia.
Nie taką lubię, więc opróżniam czajniczek, płuczę w gorącej wodzie.
Zaparzam inną, bo przecież poprzednią już wąchałam.

in / 1609 Views

5 komentarzy

  • ~Teresa Muszakowska 4 lutego 2015 at 12:00

    Piękne słowa w codzienności krzepią serce…czytam parę razy…obrazy powstają we mnie ale są moje…moja filiżanka, czajniczek, herbata…i nieobecność psa…piękne słowa …i dzień jakiś piękniejszy od tych słów…

    Reply
    • Marta 4 lutego 2015 at 20:02

      Dziękuję, pani Tereso. Widzę, że Pani tu zagląda częściej. Serdeczności.

      Reply
  • ~Mila 4 lutego 2015 at 16:28

    To prawda, piękne, tak po prostu…

    Reply
    • Marta 4 lutego 2015 at 20:01

      Milu, przytulam Cię.

      Reply
  • ~Rena W. 6 lutego 2015 at 16:38

    Wzrusza mnie Twoja tęsknota za czworonogiem. Niedawno wpadł mi w ręce wiersz Romy Jegor „Światy równoległe”, gdy go czytałam myślałam o Tobie, żalu jaki odczuwasz i tęsknocie. „Nie przychodź tu z psem po naszym jeszcze dywan z sierści i ujadanie wiatru (…) Nie przychodź jeszcze z psem bo misce pęknie emaliowane serce (…)

    A nowy pomysł wypalił ?

    Uściski – Rena

    Reply
  • Napisz swoją opinię

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.