Inne

Takich listów się już nie pisze

wno, gówno,gówno – pozwól, Marku, że tym swojsko brzmiącym trójdźwiękiem rozpocznędzisiejszą rozmowę z Tobą. Siedzę przy maszynie od dłuższej chwili i właśnieuświadomiłam sobie, że tylko te słowa pętają mi się po głowie. Może toodpowiednik dzisiejszego dnia, jego atmosfery, a może tylko mojegozniechęcenia. Zniechęcenie – to dobre słowo. Tak właśnie się czuję.

            Dzień obfitował w zwyczajności.

Dyżurw redakcji, kilka zredagowanych informacji, mnóstwo odebranych telefonów.Popołudnie miałam wolne. Było ciepło. Pomyślałam o spacerze, ale jakoś niechciało mi się pójść do parku. Pokręciłam się po śródmieściu, odwiedziłam kilkaksięgarń. Potem, niestety, hamburger zjedzony pod parasolem, kawa wypita najeszcze innym rogu ulicy, aż wreszcie przywlokłam się z powrotem do miejsca, zktórego wyszłam.

      Pomyślałam, że przejdę przez tuneledworcowe i za dziesięć minut znajdę się w domu. Ale tego też nie zrobiłam odrazu. Zatrzymałam się na placu dworcowym, tym z drugiej strony miasta, wpobliżu Placu Andrzeja, to jego zwyczajowa nazwa, choć oficjalna brzmiałainaczej: Plac Bojowników o Wolność i Demokrację. Zresztą, po co Ci o tym piszę,przecież znamy to miasto na wylot, a ten plac szczególnie. Przemierzamy go  już od tylu lat, a i Tobie jest on bliski,choć z innych powodów. No, właśnie, z innych powodów.

            Usiadłam na ławce, by przeczytaćnastępny rozdział powieści, którą od trzech dni miałam w torbie. Było jednak zaciemno. Patrzyłam na przechodzących ludzi, na podjeżdżające taksówki. Stały wdługim rzędzie. Taksówkarze się nudzili, nikt nie podchodził. Ludzie wychodziliz dworca i przechodzili obok, taszcząc w rękach swoje bagaże. Jeszcze takniedawno – pomyślałam – było zupełnie inaczej. Nawet na taksówkę trzeba byłoczekać w kolejce. Jakaś grupa rezerwistów śpiewała. Chłopcy z kolorowymi chustamina ramionach przechodzili obok. Narkoman żebrał, rumuńskie dzieci także.Podchodziły do zamożniej wyglądających, pociągały za rękawy, żegnały sięznakiem krzyża.

            Po drugiej stronie placu zaczynałsię inny świat, tam bliżej poczty. Grupa rozbawionych chłopców siedziała naławce, paląc papierosy. Ktoś trzymał w ręce puszkę z piwem, coca-colą albo zinnym słodkawym świństwem. I nagle coś rozjaśniło mi ten obraz: jasne spodnie,jasna marynarka, jasny kapelusz. I ten prawie taneczny krok. Poderwałam się zławki i chciałam podejść do Ciebie, ale Ty zatrzymałeś się przed afiszem nasłupie ogłoszeniowym.

      I nie podeszłam. Obserwowałam Cię zeswojego miejsca. Podejrzewałam, że bynajmniej nie afisz Cię interesuje.Czekałeś, trzymając ręce w kieszeniach. Wyciągnąłeś paczkę papierosów. Szukałeśzapalniczki. Na pewno miałeś dwie, ale szukałeś. Więc podszedł do Ciebie tendżinsowy mundurek z długimi włosami. Błysnął ogień. Chwila rozmowy i jużpłyniecie razem.

     A ja stoję. Stoję. I czuję jak rośnie wemnie… no tak, co rośnie? Złość, wściekłość, a może  to, co powiedziałam na początku –  zniechęcenie. Do czego zniechęcenie? Przecieżnie do Ciebie. Do dzisiejszego dnia, do siebie w nim, do tego, że takim obrazemsię on dla mnie zakończył.

Marku,widzieć, to o wiele gorzej niż wiedzieć.

            Nie piszę tego, by sprawić Ciprzykrość. Ani by czynić wymówki, choć może tak właśnie to brzmi. Czuję, że tomój problem, Marku. Amerykanie by zapytali wprost: Na czym polega Twój problem?I zmusiliby mnie do odpowiedzenia sobie na to pytanie. Ewentualnie padłobynastępne: – Czy chcesz o tym porozmawiać? Tak, muszę sobie odpowiedzieć wprost,na czym polega mój problem.

Dlaczegomnie coś boli, skoro boleć nie powinno?

Dlaczegoo tym mówię i zakłócam Twój spokój, skoro przecież wiem, że chciałabym dla  Ciebie wszystkiego, co najlepsze?

Dlaczegoto, co najlepsze dla Ciebie, nie jest najlepsze dla mnie?

Jakmam sobie z tym poradzić?

Jaksię zachowywać, by Ciebie nie ranić, by siebie nie ranić i by to wszystko, costało sie naszym udziałem miało ręce i nogi, i sens i barwę?

            Wróciłam do domu.

Podrodze zjadłam jeszcze jednego hamburgera, niestety. Teraz czuję go w żołądku,gniecie mnie. Jestem zła na siebie, że żarłam. W lodówce czekały na mniepierogi. Mama przyniosła mi z samego rana. Pamiętałam o nich, ale musiałam cośzrobić, by wcześniej zapchać swoje zniechęcenie i tę wściekłość, bo ona też wemnie była.

     Zerkam przez swoje okno do Twojego.Ciemno. Jeszcze nie wróciłeś. Gdzie się pętasz? 

Amoże jesteście w tym ciemnym mieszkaniu?

Niepotrzebniedociekam. Jutro wszystko wyczytam w Twoich oczach albo w smutnym uśmiechu. Comam teraz zrobić, aby się uspokoić, przestać myśleć o Tobie, o Was, abywyrzucić z siebie tę irracjonalną zazdrość, której się wstydzę? Przecieżpotrafię być rozsądna, nieraz już dawałam sobie dowody takiego stanu. Samchwaliłeś mnie za moją rozwagę. A teraz rozgościła się we mnie maładziewczynka, kapryśna i taka, której nie lubię.

            Dobrze. Dosyć marudzenia. Muszęmyśleć pozytywnie. Zasługuję przecież na dobro, które jest wokół mnie, więcpowinnam je dostrzec. Co będzie teraz dla mnie dobre? Najpierw kąpiel w bardzociepłej wodzie. Lubię ciepłą wodę. Zmywa to, czego chcę się pozbyć. To takiemagiczne myślenie, ale czasami skutkuje. Dużo piany, ostra gąbka. Potem głośnamuzyka przez słuchawki. Jeszcze pomyślę, co to by miało być tym razem. A potemjuż tylko spać. „Spać, spać – nic więcej… Któż bowiem zechciałby znosićdrwiny i chłosty epoki, ból wzgardzonej miłości, bezczelność urzędów, łamanieprawa i upokorzenia, których miernota nie szczędzi zasługom, jeśli sam mógłbyzamknąć ów rachunek kawałkiem…

      Ależ w patetyczny styl wpadłam!

Widaćnie jest ze mną jeszcze tak najgorzej, skoro myślę literaturą.

Markudrogi, obyś śnił czyste morze. I plażę.

 Monika

 

in / 962 Views

1 komentarz

  • ~marcinwlondynie@op.pl 14 lipca 2012 at 19:55

    uwielbiam!!! 🙂

    Reply
  • Skomentuj ~marcinwlondynie@op.pl Anuluj pisanie odpowiedzi

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.